Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 22 marca 2012

Tbilisi - nowe impresje i supra z Gruzinami

Współlokator z Litwy musiał jechać do lekarza do Tbilisi. Gdy tylko dowiedziałam się o jego zamiarze, postanowiłam się z nim zabrać. W tym miesiącu nie narzekam jeszcze na nadmiar wolontariackich obowiązków, a odpoczynek od Zugdidi dobrze mi zrobił. Po raz kolejny ożyły wspomnienia z pierwszej wizyty w Gruzji. Co ciekawe, przez ostatnie półtora roku sporo się zmieniło. Wiele się odnawia. Choć Gruzini, z którymi niejednokrotnie miałam przyjemność rozmawiać, mają ambiwalentny stosunek do swojego prezydenta, przyznają, że wkłada on wiele pracy w odnowę stolicy. Można to zauważyć np. na ulicy Mardanashvili, która zaczyna przypominać łódzką Piotrkowską. Zapuszczając się jednak w boczne uliczki dzielnic mieszkalnych, można przekonać się, że jeszcze wiele do naprawy. Niemniej jednak stolica pięknieje, dziur w drogach ubywa, a to z pewnością przyciąga turystów. Nie jest jednak tak różowo, gdy pozna się realia, w których przyszło żyć miejscowej ludności. W stolicy, owszem, łatwiej o pracę. Jednak zarobki pozostawiają wiele do życzenia. Jak twierdzą Gruzini, niektórzy zarabiają 100-120 lari miesięcznie, a poza niską ceną alkoholu, podróży i papierosów, panuje drożyzna. Jeden z tbiliskich artystów powiedział mi, że  zna dziewczyny, które z tego powodu się prostytuują, jednak społeczeństwo przymyka na to oczy, gdyż  życie z prostytucji jest wielkim poświęceniem, zważywszy jeszcze na fakt, że w Gruzji bardzo liczą się relacje rodzinne i z pewnością te dziewczyny nie pracują tylko same na siebie. On sam co miesiąc pomaga nie tylko rodzinie, ale również sąsiadowi. Dzieli się z nim podstawowymi artykułami. Artyści pod każdą szerokością geograficzną miewają ciężko. Jeśli uda im się sprzedać kilka obrazów, wypada tłusty miesiąc, jeśli nie, bywa krucho.

     Zmierzając w kierunku Alei Rustavelego, ujrzeliśmy szerokootwartą furtę na przydomowe podwórze. Na podwórzu, na jednej ze ścian budynku wisiał wizerunek towarzysza Lenia. Z reliktami przeszłości tego typu spotykałam się już na prowizorycznych, ulicznych targach w Tbilisi, gdzie ludzie sprzedają starocia. Można tam kupić medale, stare książki po gruzińsku i rosyjsku, rogi do picia wina- khanci ( kupiliśmy z Rajmundusem dwa, placąc lącznie 8 lari), piękną wazę, pamiątkowe monety, paszporty Związku Radzieckiego ;), a także popiersia, dzieła i portrety jego minionych bohaterów. Postanowiłam cyknąć fotkę okazałemu Leninowi do mojej kolekcji. Czułam się nieco nieswojo zaglądając tak bezczelnie na czyjeś podwórko, poprosilam więc o to Rajmundasa ;). Bezpardonowo wkroczył na placyk i cyknął fotkę. Tam kilku sympatycznych Gruzinów urządziło sobie ucztę, zakrapianą alkoholem. Okazało się, że ten Lenin celowo tam wisi, by wabić ludzi.(Nikt z zebranych nie darzył go szczególną sympatią.) Trafiliśmy na sympatycznych gruzińskich artystów i ich przyjaciół, na Leselidze 49. Tak bardzo spodobało nam się ich towarzystwo, że następnego dnia postanowiliśmy tam wrócić, wnosząc zakupione po drodze czerwone, gruzińskie wino. 

Turecka łaźnia na Banotubani, z której chętnie korzystali Dumas i Puszkin

Jedna z tbiliskich ulic


rzeka Mtkvari

Król Dawid Budowniczy. Wzmocnił państwo w XI wieku, Gruzini mają hopla na jego punkcie do dziś ;).

uliczny targ w Tbilisi
Tow. Lenin na ulicznym targu w Tbilisi ;).


Tow. Rajmundas i tow. Stalin, znaleziony na ulicznym targu.

tbiliscy artyści i ja

Pracownia artystyczna przy Leselidze 49

Tow. Lenin preferuje małe miarki. Gdy Rajmundas podkładał mu szklanicę, 10 razy gasł mi aparat...


1 komentarz: