Łączna liczba wyświetleń

środa, 20 czerwca 2012

Gruziński stan posiadania.

Większość Gruzinów posiada samochód. Samochód to znak prestiżu, podobnie jak w Albanii. Jeśli rodzina liczy ponad trzy osoby, to jest prawie pewne, że samochody będą dwa. W tak niewielkim mieście jak Zugdidi aż roi się od warczących wehikułów, używających klaksonu czy tego trzeba, czy nie. Dla przeciętnego gruzińskiego kierowcy sygnalizacja świetlna nie ma żadnego znaczenia. Podobnie zresztą podchodzą do niej piesi. Zaczynam się przyzwyczajać do tej sytuacji i już nie przebiegam za każdym razem przez ulicę z krzykiem na ustach. W tym chaosie to z pewnością ja wyglądam na co najmniej nieprzystosowaną :). 
Z moich obserwacji wynika, że ludzie tu nie należą do szczególnie ruchliwych. Cenią sobie wygodę, nie przepadają za wędrówkami. Jeśli muszą się gdzieś dostać, to przeważnie samochodem, marszrutką, czy autobusem (dalej nie wiem, jak działa komunikacja miejska, bo nigdzie nie ma rozkładów).

Nie odbiegając jednak od tematu, posiadanie samochodu jest jeśli nie konieczne, to przynajmniej pożądane. Inaczej sprawa ma się z pralką. Jej obecność w gospodarstwie domowym wcale nie jest taka oczywista i wielu Gruzinów przedkłada nad nią pranie ręczne. Nieszczególnie też dba się o inne sprzęty AGD. Lodówka i stara, gazowa kuchenka, z dołączoną do niej butlą, w zupełności wystarczą.

zniszczony samochód w Gruzji Ilona Sokołowska
Gruziński styl jazdy nieraz odciska piętno na wyglądzie samochodów 👀💀, 
ale najważniejsze, żeby jeździły. 

Chyba każdy Gruzin ma auto Ilona Sokołowska


środa, 13 czerwca 2012

Ozurgeti

Pod koniec maja wybrałam się do Ozurgeti, stolicy regionu Guria, w zachodniej Gruzji. Zaproszenie miałam już od jakiegoś czasu, lecz splot okoliczności i zapowiedziana wizyta w Turcji skierowały mnie nareszcie w tamtą stronę. Już dawno słyszałam o tym, że miejsce jest specyficzne. Niektórzy nazywają je otwarcie brzydkim. Jak w przypadku większości gruzińskich miast, Ozurgeti czasy swojej świetności miało już za sobą. 

Podobnie jak Megrelia, Guria była główną bazą eksportową herbaty i cytrusów do ZSRR. Teraz dawna fabryka herbaty obróciła się w ruinę. W podobnym stanie jest wiele budynków. Tylko centrum pozostało niewzruszone. Nie licząc nowoczesnego "przybytku usług wszelakich", jak nazywa mój kolega budynek handlowo-usługowy, miasto wydaje się być takie same od lat. Monumentalny teatr w stylu klasycyzmu socjalistycznego oraz geometryczne muzeum, pamiętające Stalina, tylko potęgują to wrażenie. W centrum trwają prace renowacyjne. Ostatnio remontowano niebrzydką kamienicę, przywodzącą na myśl polską secesję. Poza główną częścią, miasto w zasadzie się kończy. Idąc nad rzekę Natanebi (jedną z dwóch w Ozurgeti), miałam wrażenie, że trafiłam do uroczej, górskiej wioski. Widok na Mały Kaukaz jest naprawdę malowniczy. Z kolei mijając kolejne ruiny nieużywanych od lat budynków, pozytywne wrażenie nieuchwytnego piękna umykało.

Według danych z 2002 roku, Ozurgeti liczyło 21 009 mieszkańców, Zaś w 2005 roku było ich zaledwie nieco ponad 17 tys. Podejrzewam, że obecnie sytuacja może przedstawiać się jeszcze skromniej.
Niewątpliwie przyczynił się do tego wysoki wskaźnik bezrobocia w regionie. Wielu Gruzinów, a szczególnie Gruzinek, utrzymujących bliskich, decyduje się na pracę w Turcji. Między krajami panuje ruch bezwizowy, więc o wyjazd nietrudno.

Dawniej, Ozurgeti nosiło nazwę pochodzącą od nazwiska lokalnego komunisty, Makharadze. Co więcej, nazwą tą obdarzono jedną z planetoid, krążących wokół Słońca, odkrytą w 1970 roku przez radziecką kosmonautkę, Tamarę Michailovną Smirnovną. Podobnie jak jeden z pomników, stojących obok "przybytku usług wszelakich", planetoida miała wyrażać dozgonną przyjaźń gruzińsko- ukraińską, czasów radzieckich. Miastem partnerskim stolicy Gurii jest ukraiński Geniczesk, położony nad morzem Azowskim. Wnioskując po liczbie mieszkańców, z pewnością niemniej prowincjonalny od tego pierwszego.

kilka kroków od centrum miasta




Budynek straży pożarnej. Na pierwszym planie nieodłączny krzyż.


Budynek dawnej fabryki jedwabiu (błędnie wzięty przeze mnie za fabrykę herbaty.)



ten sam budynek






Wnętrze...kojarzy mi się z labiryntami w ruinach w "Diablo II"





Widok na centrum, z 11-go piętra jednego z trzech wieżowców w Ozurgeti.






Muzeum oraz "przybytek usług wszelakich"

Widok z tego samego miejsca nocą. Oświetlenie nadaje miastu swoisty urok.


"Przybytek usług wszelakich" nocą.
Majestatyczny budynek teatru. Tutaj tylko maleńki fragment.




wtorek, 5 czerwca 2012

Czaszuszuli

Idąc na gruziński bazar, niejednokrotnie dostaję mętliku w głowie, gdyż nie mam pojęcia, co mogę kupić i co właściwie zrobić sobie do jedzenia. Ostatnio straciłam pół dnia na poszukiwania sera feta. Obeszłam każdy zakątek i spotykałam się z niezrozumieniem :). Niestety nie zabrałam ze sobą książki z gruzińskimi przepisami, którą kupiłam w Polsce, gdyż na lotnisku musiałam pozbyć się większości rzeczy przygotowanych na podróż. Zaczęłam więc szukać ciekawych przepisów w internecie. Po raz kolejny trafiłam na blog "agentki jej kuchennej mości" i po raz kolejny znalazłam coś dla siebie. Po trzech miesiącach mam już dość chaczapuri pod każdą postacią, khinkali i najbardziej znanej kombinacji sałatkowej- pomidor + ogórek (ja dodaję jeszcze cebulę, oni preferują zieloną, ostrą papryczkę, wypalającą wargi w kilka sekund. Nie przesadzam. Wystarczyło, że raz niefortunnie dotknęłam ustami tego "świństwa" [ocena subiektywna], a potem w tym miejscu schodziła mi skóra :( ). Niemniej jednak lubię ostre smaki, ale w stopniu umiarkowanym :). Moje nowe odkrycie to czaszuszuli. Niestety danie jest propozycją tylko dla mięsożerców.
A tak wygląda jego wykonanie:

Składniki:
  • 1 kg miękkiej wołowiny
  • 200 g cebuli
  • 300 g pomidorów
  • 2-3 ząbki czosnku
  • 1-2 listki laurowe
  • po 50 g natki kolendry i bazylii
  • 3-4 gałązki natki cząbru
  • 1 łyżeczka zmielonych nasion kolendry
  • 1 nieduży strączek ostrej czerwonej papryki
  • natka pietruszki
  • sól do smaku
Wykonanie:
1. Wołowinę umyć, pokroić w kostkę 2x2 cm. Cebulę obrać i również pokroić w drobną kostkę.
2. Wołowinę i cebulę wymieszać, włożyć do rondla, dodać 1 łyżkę wody i dusić na małym ogniu, w do połowy przykrytym rondlu aż mięso będzie miękkie. Jeśli zajdzie potrzeba można dodać odrobinę wody, aby potrawa się nie przypaliła.
3. Pomidory sparzyć, obrać ze skórki, miąższ drobno pokroić i dodać do mięsa. Wszystkie składniki dusić jeszcze około 6 minut.
4. Zieleninę opłukać i drobno posiekać. Czosnek obrać, każdy ząbek pokroić na 4 części. Paprykę oczyścić z nasion, odciąć ogonek, a miąższ pokroić w krążki.
5. Zieleninę, czosnek, paprykę oraz zmielone nasiona kolendry dodać do mięsa. Całość podgrzewać jeszcze około 6 minut, po czym rondel zdjąć z ognia, szczelnie przykryć i odstawić na 30 minut. Jeżeli potrawę odstawi się na 8-12 godzin, będzie jeszcze smaczniejsza.
6. Czaszuszuli podawać gorące, obficie posypane natką pietruszki.

* Zamiast papryki ja dodałam czerwonego pieprzu i suchych ziaren ostrej papryki, które można kupić na każdym rogu gruzińskich ulic. Ostrość jest z pewnością taka sama, ale jest rozłożona w całej potrawie i nie przydarzy mi się niemiła niespodzianka w postaci sporego kawałka papryczki.

Tak wygląda moje czaszuszuli jeszcze podczas gotowania. 
I na talerzu....


poniedziałek, 4 czerwca 2012

gruziński skandal obyczajowy


W miniony weekend zaliczyłam swój pierwszy skandal obyczajowy. Staram dostosowywać się do nowych sytuacji i pewnych wymogów, jednak żyjąc przez lata w innej kulturze, może nienależącej do najbardziej liberalnych, lecz względnie otwartej, popełniłam faux pax. Zaistniała sytuacja naprawdę mnie rozsierdziła, tym bardziej że starsza kobieta, z którą mieszkam nie określiła swoich oczekiwań w stosunku do mnie. Teraz, jednak gdy emocje nieco opadły, wiem, że nie pozostałam w tym przypadku bez winy.

W piątek odwiedził mnie kolega z Polski, który w Gruzji uczy angielskiego. Nie chciałam robić problemu i tłumaczyć się nikomu, więc poprosiłam znajomą Gruzinkę o to, by kolega mógł spać u niej dwie noce. Znajoma chętnie na to przystała. W dzień zaprosiłam kolegę do siebie, aby pokazać mu swoje nowe mieszkanie. Dodam, że kobieta, u której moja organizacja wynajmuje pokój, całe dnie praktycznie przebywa w domu swojego syna. Mimo to, o prywatność nie jest wcale tak łatwo. Pod nieobecność moją i współlokatora z Litwy, odwiedza nasze pokoje, robi własne porządki, zmienia zasłony i firanki, czasami nawet wchodzi do łazienki, gdy biorę prysznic, gdyż przypomina sobie, że miała zrobić pranie :). Cóż, wiem, że kobieta jest stara, Gruzini mają także inne podejście do prywatności. Często nie rozumieją tej potrzeby u obcokrajowców. Młodsi są z reguły bardziej taktowni, wyczuwają te niuanse i co niektórzy przyznają, że czasami też by chcieli mieć trochę więcej swobody i np. marzy im się mieszkanie samemu, lecz rodzice im na to nie pozwalają. Uważają, że rodzina, tutaj szeroko pojęta, powinna mieszkać wspólnie, że rodzinie należy pomagać. Jeśli np. ciotka nie ma pieniędzy na lekarza, należy te pieniądze jej dać. Jeśli wuj nie pracuje, należy go utrzymać. Jeśli masz internet, wszyscy będą z niego korzystać. Część twoich rzeczy jest wspólna i oczywiste jest, że się nimi podzielisz.

Skandal wyniknął z kilku rzeczy. Pierwszego dnia, gdy wychodziliśmy z mieszkania, natknęliśmy się na właścicielkę. Kolega ładnie przedstawił się, przywitał z kobietą i wyszliśmy na zewnątrz. Następnego dnia zaszedł po mnie, gdyż mieliśmy razem jechać nad morze, do pobliskiej Anaklii. Nasze wspólne wyjście nie umknęło uwadze sąsiadów. Na miejscu spotkaliśmy znajomych Gruzinów, którzy zabrali nas na zakrapianą alkoholem suprę. Po kilku kieliszkach czaczy kolega zaczął się trochę chwiać. Postanowiłam więc trochę go ocucić, doprowadzić do „stanu użyteczności” i odstawić do koleżanki. Zanim wyszliśmy z domu, zostałam wezwana do pokoju kobiety. Na dole siedziało całe zgromadzenie. Sąsiadka, właścicielka, moja mentorka i współlokator.

Dowiedziałam się, że właścicielka nie wie kim jest mój znajomy, a panicznie boi się kradzieży, gdyż w latach 90-tych dwa razy okradziono ten dom. (Poza starym telewizorem, w domu nie ma nic wartościowego. Mimo to właścicielka przychodzi codziennie tam spać i czuwa do 4:00. Połowa domu jest zamknięta na 4 spusty. Wchodzimy przez boczne drzwi. Gdy jesteśmy w środku, nawet w dzień, musimy zamykać drzwi na klucz. Zamek został wymieniony już trzeci raz, a mieszkam tam nieco ponad miesiąc (!). W nocy babcia rygluje drzwi. W oknach - nawet tych na pierwszym piętrze są...kraty. Rozmawiałam z innymi znajomymi Gruzinami. Uważają takie zachowanie za przesadne, gdyż oni z kolei mają przeważnie przez cały dzień otwarte drzwi i są gotowi na przyjmowanie gości).
Tłumaczenie, że kolegę znam od dziecka nie pomogło, gdyż ona go nie zna i mu nie ufa.
Druga rzecz-sąsiedzi widzieli nas w dzień razem, więc zaczęli pytać kim jest dla mnie „ten mężczyzna”.
Po trzecie - przebywaliśmy razem w pokoju (w dzień), co w mniemaniu jeszcze wielu Gruzinów oznacza seks. (Co ciekawe, gdybym przebywała w pokoju z grupą kolegów, nie byłoby to źle odebrane. Widocznie możliwość seksu grupowego nie jest brana pod uwagę :)).
Gdy zgłosiłam chęć przeprowadzki, moja mentorka powiedziała, że co do strony stricte obyczajowej, podobne problemy mogę napotkać w większości gruzińskich domów. Mieszkańcy wsi różnią się nieco od mieszkańców miast. Jednak Zugdidi ze swoim położeniem w dość tradycyjnym regionie oraz z dużą ilością uchodźców jest postrzegane jako raczej konserwatywne miejsce. „Musisz zrozumieć, to nie Tbilisi”, mówiła. Ona mieszkała z rodziną, która uważa się za otwartą i nowoczesną. I rzeczywiście tak było. Jednak, gdy moja mentorka zaczęła chodzić ze znajomym Gruzinem, jej gospodyni dopiero po trzech miesiącach pozwoliła przebywać im samym w jej pokoju, w dzień. Wcześniej mógł ją odwiedzać, lecz mogli przesiadywać tylko w kuchni lub tam, gdzie będą widoczni. Znajoma Gruzinka, wraz z jej mamą zaprzeczały, jakoby było to normą. Uważały, że skoro płacę, powinnam mieć więcej prywatności. Może takie przekonanie narosło w nich dlatego, że same często przyjmują ludzi z Couch Surfing (międzynarodowa wymiana gościnności) i stykają się różnymi punktami widzenia. Przez pół roku mieszkała np. u nich dziewczyna ze Szwecji, dzięki której znajoma rozpoczęła internetowy kurs wiedzy o prawach człowieka i związała się z organizacją pomagającą uchodźcom.
Już wcześniej słyszałam o tym, że nie jest dobrze widziane zapraszać do swojego pokoju chłopaka. Lecz w praktyce nie wzięłam tego pod uwagę, gdyż on nie jest moim chłopakiem... a ja nie jestem Gruzinką.

Żeby uniknąć następnej gafy, ostrzeżono mnie, żebym mówiła, że odwiedzi mnie brat, kuzyn, etc., (nawet jeśli to ma być pół godziny), gdyż rodzina jest tu zupełnie inaczej postrzegana. Wtedy z pewnością znajdzie się dla niego bez problemu nocleg, a może nawet ktoś chętnie zaprosi go na suprę.
Bałam się jak w takim razie będzie wyglądać wizyta mojego chłopaka, który chce przyjechać do mnie w wakacje. Uspokojono mnie, że skoro babcia wyraziła zgodę, by mnie odwiedził, to znaczy, że przyjęła do wiadomości, że przyjeżdża do mnie „przyszły mąż” i taką wersję przedstawi sąsiadom.
Ciekawe jak postrzegany byłby „przyszły mąż”, gdybym jednak była Gruzinką :) ?