Łączna liczba wyświetleń

sobota, 22 września 2012

Ivanishvili w Zugdidi

Idąc dzisiaj do miasta, niespodziewanie znalazłam się na wiecu Ivanishvilego. Postanowiłam więc podejść nieco bliżej. Wokoło tłoczyło się pełno ludzi w rozdawanych z tej okazji koszulkach koalicji "Georgian Dream" (Kartulis Otsneba). 

Niektórzy wesoło machali błękitnymi flagami ruchu, inni się nawet w nie poowijali, robiąc coś na wzór peleryny Supermana. Nie zabrakło również flagi narodowej, która gdzieniegdzie jaśniała w tłumie. Widać było, że zdecydowana część ludzi dała się ponieść wydarzeniom. Stawali na dachach budynków, wchodzili na samochody, wdrapywali się na drzewa, a nawet zajęli "pięterko" pobliskiej fontanny. Ivaniszvili przemawiał z wysokiej platformy. 

Dla lepszej widoczności ustawiono także spory telebim, do którego udało mi się dopchać. Specjaliści od PR-u zrobili kawał świetnej roboty, gdyż trzeba przyznać, że przeciwnik prezydenta ma w sobie pewien osobisty urok i siłę oddziaływania na tłum. 

W jego wystąpieniu jak mantra przewijały się słowa "Sakartvelo" (Gruzja), "demokracja" i bez wątpienia jako straszak..."Saakaszvili". Gdy polityk zaczynał skandować jakieś hasło, za każdym razem znajdował naśladowców. Padło słowo "Sakartvelo", ludzie krzyczeli "Sakartvelo!!!". Padło słowo "Zugdidi", rozentuzjazmowany tłum chętnie powtarzał. Moja słaba znajomość gruzińskiego nie pozwoliła zrozumieć dokładnie przekazu płynącego ze sceny, jednak musiał on trafiać w gusta przyszłych wyborców, gdyż co jakiś czas padały gorące brawa.

Poniżej zamieszczam zdjęcie, zrobione moim koszmarnym aparatem w komórce. Nie, to nie toster, to rzeczywiście aparat. :)



W tle widać dwójkę ludzi na szczycie fontanny i jeszcze więcej na budynku

czwartek, 20 września 2012

Przedwyborcze protesty

Dwa dni temu w nocy w kilku gruzińskich miastach miały miejsce uliczne protesty. Punktem zapalnym był dokument, który wyemitowała gruzińska telewizja. Pokazywał on jak strażnicy z tbiliskiego więzienia "Głdani" znęcają się nad skazańcami. Jak zauważyła znajoma, wolontariuszka z Tbilisi, protesty były wymierzone również we władzę Saakaszwilego. Młodzi Gruzini chcą m.in. wolności mediów (według Reporterów bez Granic Gruzja zajmuje dopiero 104 miejsce pod tym względem.) i uniwersytetów, które są pod silnym wpływem władzy, żądają miejsc pracy oraz zmniejszenia korupcji. 

Niejednokrotnie międzynarodowi obserwatorzy zwracają uwagę na to, że rządy prezydenckie noszą znamiona autorytaryzmu. Pamiętam sytuację, gdy pojechałam do znajomych do Kutaisi i pytałam, czy wybierają się może na wiec Bidziny Ivaniszvilego.

Powiedzieli, że nie mogą, bo w kontrakcie TLG jest wyraźnie napisane, że wszelkie manifestacje polityczne w ich przypadku są zabronione.

 Manifestacje? Ależ tak. Często dochodziły mnie słuchy, że Gruzini, którzy poszli na spotkania organizowane przez tzw. Georgian Dream, koalicję stworzona przez multimiliardera, byli zwalniani z pracy.

Z kolei na wiece Saakaszwilego nierzadko pracownicy byli wysyłani przez dyrektorów. Kto by się tam nie stawił, mógłby mieć kłopoty. Tego lata prezydent odbył kilka wypadów helikopterem do różnych regionów Gruzji, by tam znaleźć poparcie wyborców. 

W zwykłej flanelowej koszuli, rezygnując z podestów przemawiał do ludzi jak "równy chłop". Raz poklepał po ramieniu lamentującą babcię, innym razem przytulił płacząca kobietę w średnim wieku. Uścisnął ręce dzieciom skandującym "Misza ! Misza!" i poleciał dalej szerzyć swoją ewangelię. 

Niewątpliwie obecny prezydent przyczynił się do pozytywnych zmian. Rozpoczął trwający do dziś proces odbudowy kraju po erze Szewardnadzego. Jednak wielu ludziom zdaje się nie odpowiadać już atmosfera sztucznie napędzanego strachu przed Rosją i obietnic bez pokrycia. Jak zauważyła moja znajoma, Gruzini chcą zmian jakichkolwiek, byle nie było więcej Saakaszwilego. Głównym przeciwnikiem Zjednoczonego Ruchu Narodowego, partii prezydenckiej w nadchodzących wyborach, jest ruch Ivaniszvilego. Miliarder dorobił się fortuny po upadku ZSRR. Sprzedał z zyskiem kilka wykupionych od państwa firm. Był także twórcą banku "Rosyjski Kredyt". Szybko odnalazł się na nowym rynku i dzisiaj jest najbogatszym Gruzinem na świecie, a jego majątek wynosi aż połowę PKB Gruzji.

W przeciwieństwie do prezydenta jest on zwolennikiem ugody z Rosją, jednak jak twierdzi, nieulegania jej, co zarzucają mu przeciwnicy, nazywając "ruskim agentem". Ivaniszvili znany jest z szerokiej działalności filantropijnej, czym zaskarbił sobie zaufanie niektórych wyborców. Jednak są i tacy, którzy nie ufają mu, "bo ma za dużo pieniędzy". Bidzina rzuca górnolotne hasła, zapowiadające poprawę życia obywateli, lepsze płace, itp. Jednak jak już wielokrotnie podkreślano, choć jest on dobrym demagogiem, jego blok nie ma konkretnego programu wyborczego. Do tej pory wydaje się, że głównym celem polityka jest "Gruzja bez Saakaszwilego".

Po masowych protestach w stolicy prezydent zapowiedział natychmiastowe zwolnienie funkcjonariuszy, którzy znęcali się nad więźniami, a także sprawiedliwe ich osądzenie. Niemniej jednak rząd zarzuca opozycji, że była to z pewnością prowokacja polityczna, wymierzona w prowadzącą w rankingach partię rządzącą. Według MSW jeden z więźniów powiązany z Ivanishvilim zapłacił rzekomo policjantom, żeby upozorowali sytuację znęcania się nad aresztowanymi i pozwolili ją sfilmować. Polityk zaprzecza tym doniesieniom, a gruzińskie NGO żądają, by prokurator generalny, minister sprawiedliwości i minister spraw wewnętrznych także zostali pociągnięci do odpowiedzialności.

Wchodząc dwie godziny temu do domu, widziałam w telewizji, jak prezydent rozdawał honory i mieszkania żołnierzom, walczącym w ostatniej wojnie w 2008 roku. Bunt, przede wszystkim młodych Gruzinów narasta. Jednak prezydent wie jak inwestować w swoich przyszłych wyborców. Kiedyś jeden pan w kiosku powiedział mi:

- "Wiesz, teraz jest dobrze. Były czasy, gdy strach było wyjść na ulicę, bo ludzie do siebie strzelali. Teraz jest dużo wojska i policji." 

Wojsko, policja i demokracja...



Fot. DAVID MDZINARISHVILI REUTERS

Napis na jednym z budynków w Zugdidi, fot. Ilona Sokołowska

piątek, 14 września 2012

marchewki nadziewane farszem orzechowym

Gruzini znani są z wystawnych biesiad, zwanych suprami. Zdarzają się one stosunkowo często. Jednak w błędzie jest ten, kto myśli, że gruziński stół codziennie jest suto zastawiony. Mieszkając od ponad dwóch miesięcy z gruzińską rodziną, a także robiąc porównanie ze znajomymi, którzy mają okazję obcować z miejscowymi, doszłam do wniosku, że Gruzini jedzą w zasadzie głównie to, co jest już znane i nie wkładają zbyt wiele fantazji w przygotowywanie posiłków. 

Bardzo często na stole króluje monotonia. Gruzińska, tudzież jak chcą Megrelowie - megrelska sałatka, składająca się z pomidora i ogórka, biały ser i chleb to podstawa żywienia. Czasami dochodzi do tego chaczapuri, mamałyga z serem, zwana w Megrelii ghomi i  "kurica". Wbrew temu, co można sobie wyobrażać, Gruzini nie jedzą aż tak wiele owoców i warzyw. Latem je się głównie arbuzy i melony. Obecnie jest sezon na winogrona, ale większość wyrabia z nich soki i wina.

Żeby przełamać monotonię, która wkradła się do kuchni mojej zapracowanej gospodyni, postanowiłam sama wykonać gruzińskie danie, które jest i smaczne i zdrowe. Skorzystałam w tym celu z przepisu, zamieszczonego na stronie "Oblicza Gruzji". Potrawa się udała, gospodarze byli zadowoleni, a ja zgarnęłam pochwały :). Następnym razem przemycę coś polskiego :).

Marchewkowe łódeczki

(opcja dobra także dla wegan)

                  Produkty:
  • marchew – ½ kg,
  • oliwa lub olej roślinny – 2 łyżki,
  • mielone orzechy – 100 g,
  • 2 nieduże cebulki,
  • ząbek czosnku,
  • łyżeczka octu winnego,
  • pieprz, sól, zielenina (natka pietruszki, koperek, gałązka kolendry),
  • szczypta mielonego cynamonu.

     

    (Co do cynamonu....obeszłam całe miasto i go nie znalazłam. Co więcej sprzedawcy patrzyli na mnie jak na kosmitkę. Pytali się co to, czy może chodzi mi o kakao albo chili :). Jeśli czegoś nie ma na miejscu, lub ludzie tego nie znają, to z pewnością będzie to w Tbilisi. Tak było w przypadku karimaty i podejrzewam, że tak może być też w przypadku cynamonu. Jednak, jak potem się przekonałam, dodawanie tej przyprawy nie jest konieczne. Lecz jeśli już się uprzemy  należy pytać o "dariczini" )

     

    Przygotowanie “kadłubów” marchewkowych łódeczek: 

  1.  Wybrać równe, trochę grubsze marchewki i je obrać.
  2. W środku wyciąć ostrożnie długi otwór na farsz.
  3. Marchew ugotować w lekko osolonej wodzie, uważając by się nie rozpadła i nie straciła formy.
  4. Odcedzić i ostudzić. 

                 Farsz do wypelnienia: 

    1. Drobno pokrojoną cebulkę podsmażyć do miękkości.
    2. Dodać zblendowane lub pokrojone środki marchewek.
    3. Poddusić razem i ostudzić.
    4. Pokrojoną zieleninę, przyprawy, orzechy, czosnek dobrze utrzeć dodając resztę składników i łącząc z podduszoną masą.
    Na koniec napełnić marchewkowe łódeczki masą orzechową, udekorować i z radością zjeść.
     źródło: http://obliczagruzji.monomit.pl/przepisy-kuchni-gruzinskiej/marchewkowe-lodeczki-z-orzechowym-farszem




    a oto skromny efekt mojego pichcenia;), fot. Ilona
    (Wiem, teraz mój gruziński telefon przeszedł sam siebie. XD)

 

 

 

czwartek, 13 września 2012

gruzińskie monastyry i nie tylko

Gruzja, podobnie jak Armenia słynie z wysokich gór, pięknych, starych monastyrów i cerkwi. Nie mogłam nie uwzględnić tego faktu podczas swojej wakacyjnej autostopowej tułaczki. Jako że ciężko mi się czasem zabrać do szczegółowego opisywania każdego wypadu, postanowiłam zaprezentować poniżej kilka z ciekawych miejsc, do których m.in. udało mi się dotrzeć tego lata.

Kackhis Sveti









Jest to jak widać na powyższych zdjęciach obiekt warty uwagi, jednak traktowany po macoszemu przez przewodniki. Jako że na Tbilisi i okolicach Gruzja się nie kończy, warto czasem  zapuścić się nieco dalej, odbić w jakąś boczną, kamienistą drogę, by odkryć coś naprawdę interesującego.

Kackhis Sveti znajduje się we wsi Kackhi, 10 km od Zestafoni, na drodze do 12-tysięcznego miasteczka Chiatura. 

O istnieniu obiektu dowiedziałam się zupełnie przypadkowo. Rozglądając się po sklepie z pamiątkami w Batumi, wyszperałam magnes na lodówkę z wizerunkiem niewielkiego kościółka na skalistym klifie. Zaczęłam wypytywać co to za miejsce i gdzie się ono znajduje. W internecie, wyłączając język gruziński, w zasadzie nie ma informacji na ten temat. Jakiś czas później dowiedziałam się, że kościół ten został zbudowany w V wieku. 

Drugi zaś, znajdujący się u podnóża klifu, w VI. Znawcy tematu uważają, że lokalizacja obiektów jest nietypowa dla gruzińskich kościołów, dlatego też sądzą, że mogły znajdować się tutaj pustelnie mnichów ze Środkowego Wschodu. Obecnie na skale przebywa pop, prowadząc swój pół pustelniczy tryb życia. Dwa razy dziennie prezbiterzy przekazują mu prowizoryczną windą jedzenie i picie. On sam zaś raz w tygodniu schodzi po metalowej drabince na dół, by odprawić mszę.

Niestety, choć pokusa wejścia na 40-metrowy klif była bardzo nęcąca, jest to dla zwiedzających niemożliwe.


Davit Gareji


Kolejnym miejscem wartym uwagi, jednak jak najbardziej uwzględnianym w przewodnikach, jest Davit Gareji. Pierwszy  monastyr, został założony przez syryjskiego mnicha, Davida w VI wieku. Następne, aż do XIII wieku zakładali kolejni mnisi.

Trochę ciężko tam dojechać. Przede wszystkim miejsce to jest oddalone od głównych dróg, leży 28 km od Gardabani, a okolica przypomina miejscami półpustynię, miejscami afrykański step z drobną, karłowatą roślinnością. Nieświadomi tego, postanowiliśmy złapać stopa.
Po godzinie beznadziejnego wyczekiwania, doszliśmy do wniosku, że nim cokolwiek złapiemy, wypocimy jakiekolwiek zapasy wody z organizmu. 

Było już całkiem późno, a my chcieliśmy jeszcze tego samego dnia ruszyć w dalszą drogę. Perspektywa marszu trochę nam się nie uśmiechała. Żar lał się z nieba, spękana ziemia dawno nie widziała deszczu, a został nam niespełna litr podgrzanej wody. Nie było innego wyjścia jak udać się do najbliżej wioski, oddalonej od naszego punktu wypadowego o jakieś 5 kilometrów. Nazwy wioski nie pamiętam, jednak w poszukiwaniu wody znaleźliśmy stary, azerski cmentarz, używany od początku XIX wieku aż do lat 50-tych XX. Z rytów przedstawiających karabiny na najmłodszych grobach, wywnioskowaliśmy, że leżeli tam 
 z pewnością polegli żołnierze.

Przeprawa tam i z powrotem zajęła nam sporo czasu i zabrała 10 km drogi. Wyposażeni w życiodajny płyn byliśmy gotowi podjąć wyzwanie i dotrzeć do Davit Gareji pieszo. Na szczęście znaleźli się dobrzy ludzie w Kamazie, którzy podwieźli nas do rozwidlenia, gdzie znajdowała się strzałka prowadząca do celu. Muszę to podkreślić- dobrzy ludzie, bo wcale nie było im po drodze. Jak się okazało do celu pozostało jeszcze 6 km. 6 morderczych kilometrów, gdzie zdążyliśmy wypić dodatkowe 3 litry wody i zaczynaliśmy się martwić czy znajdziemy na miejscu sklep. Sklepu rzecz jasna nie było. Wcześniej powiedziano nam, że na niewielkim placyku przed wejściem na górę, do monastyru zatrzymują się marszrutki. Kolejne pudło. Wygląda na to, że taksówka, bądź wynajęty samochód to jedyne środki lokomocji tam docierające. Wodę znaleźliśmy w wielkiej beczce postawionej w klasztornej bramie, co uratowało nas od śmierci z odwodnienia ;). Potem mogliśmy cieszyć oczy piękną budowlą, wkomponowaną w surowy, górski krajobraz. Wielu turystów ogranicza swoje zwiedzanie do udostępnionej części klasztoru i cerkwi. Jeśli wyjdzie się z bramy i skieruje swe kroki w górę, obok kamiennej baszty, znajdzie się kamienne schodki prowadzące do wydrążonej, kamiennej ściany. Gdy dojdzie się do tego miejsca, należy zwrócić się w przeciwnym kierunku i wejść po górce na wąską ścieżkę i kierować się cały czas wzwyż. Po pewnym czasie można zauważyć małą cerkiewkę na szczycie. Stamtąd doskonale widać niezmierzone przestrzenie Azerbejdżanu. Schodząc nieco w dół, tuż obok słupków granicznych, możemy wejść do kilkudziesięciu jaskiń się tam znajdujących. W kilku z nich zachowały się kolorowe freski,
co wyróżnia to miejsce spośród innych kamiennych kompleksów takich jak Vardzia czy Upliscikhe.
Na powrót niełatwo było liczyć, gdyż przekonaliśmy się, że samochody są szczelnie wyładowane pasażerami. Gotowi byliśmy już rozłożyć pałatkę gdzieś w okolicy, lecz jeden mężczyzna ostrzegł nas przed żmijami, występującymi w tym miejscu. Następnie zdecydowaliśmy się na nocleg w opuszczonej stacji meteorologicznej, do której nikt nie zaglądał z pewnością od kilku lat. Świadczył stan wnętrza budynku. Lecz z drogi zabrała nas sympatyczna nauczycielka Khatuna wraz ze swoja mamą, córką i jej koleżanką. Tak dotarliśmy do Sagarejo, gdzie mieliśmy zapewniony nocleg i pyszny, gruziński szaszłyk pieczony w ognisku. Nie każdy może mieć jednak takie szczęście, więc przed wyprawą w to miejsce radzimy rozpatrzyć różne opcje, lub... liczyć na łut szczęścia właśnie.

azerski cmentarz

widok na monastyr

Cele wykute w kamieniu

jaskinie wyżłobione w skale
Wnętrze jednej z jaskiń

cząstkowo zachowane ikony w jednej z jaskiń




widok na Azerbejdżan

azerbejdżańska granica tuż przy jaskiniach

Gergeti Cminda Sameba



kościół Cminda Sameba, na wzgórzu Gergeti, od którego wziął potoczna nazwę.



Tego miejsca nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Jest to jedna z wizytówek Gruzji. Położona na wysokości 2400 m.n.p.m cerkiewka z XIV wieku i wysokie góry przyciągają co roku rzesze turystów. Nie wszyscy jednak fatygują się wyżej. Dla wielu wystarczający jest widok Kazbeku (5047 m.n.p.m.) z daleka. 

Nam jednak było za mało i udaliśmy się w stronę granicy lodowca, zbaczając nieco ze szlaku, by cieszyć się większą swobodą. Szacujemy, że wdrapaliśmy się na jakieś 3500 m.n.p.m., by z mniejszej odległości spojrzeć na osławiony, wygasły wulkan. A widok...cóż, imponujący.

Widok na Kazbek z miasta Stepantsminda (dawniej Kazbegi)
Widok na Kazbek z wysokości


Gelati



Ten XII- wieczny zespół świątynny znajduje się 10 km od Kutaisi. Żeby tam się dostać najlepiej wziąć marszrutkę, która jeździ z centrum. Cena dojazdu na miejsce to 1 GEL, czyli w przybliżeniu 2 zł.

Podobnie jak Gergeti, Gelati jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych obiektów sakralnych w Gruzji. Razem z remontowaną obecnie katerą Bagrati, która znajduje się w Kutaisi, od 1994 roku widnieje on na liście światowego dziedzictwa UNESCO.

Najstarszy z budynków wchodzących w skład kompleksu, kościół pod wezwaniem Narodzenia Matki Bożej powstał w XII wieku. Jednak najważniejszy i najciekawszy z nich to XIII- wieczny kościół p.w. św. Grzegorza. Najmłodszy zaś, p.w. św. Mikołaja jest datowany na XIII- XIV wiek. Świątynie razem z dzwonnicą i budynkiem mieszkalnym, otoczone są obronnym murem. W ich obrębie pochowany jest uznawany za największego gruzińskiego władcę, święty Gruzińskiej Cerkwi Prawosławnej, Dawid Budowniczy (*1073 - +1125). Jak głosi legenda,
król osobiście brał udzial w budowaniu monastyru. Ze względu na duże znaczenie naukowe
 i kulturalne w przeszłości, Gelati porównywano z greckim Atos.


kościół św. Grzegorza


kościół św. Grzegorza
Mrrroczne wyobrażenie piekła :)

wyobrażenie MB z Jezusem oraz archaniołem Gabrielem i Michałem w absydzie ołtarzowej

freski na suficie. m.in. złożenie Jezusa w grobie
Wejście do monastyru