Już piąty dzień siedzę w Zugdidi. Zimowa pogoda i towarzysząca jej temperatura nie byłaby niczym nadzwyczajnym, gdyby nie brak centralnego ogrzewania w gruzińskich domach. Razem z litewskimi wolontariuszami dogrzewamy się przedpotopowymi farelkami. Ale idzie wytrzymać.
Póki co, moje otoczenie jest mało gruzińskie. No, chyba że pójdę do sąsiedniego sklepiku i łamaną ruszczyzną poproszę o chleb, czy ser. Mimo to muszę przyznać, że mieszka mi się tu całkiem dobrze i jest możliwe, że niebawem przydzielą mi gruzińską rodzinę, z którą będę mogła jakiś czas pomieszkać, łyknąć lokalnej kultury, zwyczajów i liznąć języka.
Co do Zugdidi - stolicy regionu Megrelia (Samagrelo Zemosvaneti),....mistrzowie propagandy potrafią przedstawić nawet najbrzydsze rzeczy w jaskrawym świetle, czyniąc z nich coś niepowtarzalnego.
W rzeczy samej tak było w przypadku Szkodry, tak jest też z Zugdidi. Miasto ma kilka ciekawych punktów, jak pałac Dadianich, czy piękny, średniowieczny kościół. Jednak ogólne wrażenie jest trochę przygnębiające. Powiedzmy, że Zugdidi wygląda jak europejskie miasto, które lata świetności ma dawno za sobą. Zniszczone kamienice, ruchome płyty chodnikowe, piękny budynek teatru, który z braku pieniędzy niszczeje na naszych oczach. Najfajniejszym miejscem w mieście wydaje się być bazar. Kupi się tu praktycznie wszystko po niższej cenie niż w sklepach. Dzięki niemu jakoś przetrwam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz