Wiele już napisano na
temat gruzińskich toastów. Są one źródłem niekończących się
zachwytów nad tutejszym sposobem picia.
Z pierwszym tego typu opisem
zetknęłam się czytając ładnych parę lat temu książkę Kapuścińskiego, „Kirgiz schodzi z konia”. Zresztą rozdział
dotyczący Gruzji został zamieszczony w innej jego książce -
„Imperium”. Nie ukrywam, że był on jednym z pierwszych autorów,
którzy zainteresowali mnie tym krajem. Jego opowieść o Gruzji
zaczyna się słowami:
Wszystko
tu stwarza wrażenie przybicia do przystani, dotarcia pod dach.
Wszystko - klimat, krajobraz i obyczaje - namawia, żeby przysiąść
w cieniu, łyknąć wina, odetchnąć i pomyśleć: fajnie tu.
(Moje
osobiste doświadczenia czasami kłócą się z tym wyidealizowanym
obrazem, czego dowodzi niniejszy blog.)
Co Kapuściński sądził o
Gruzinach i ich podejściu do picia?
Kto
trafił do Gruzji, musi spłacić daninę tutejszym obyczajom. Kto tu
trafi, będzie wprowadzony w rytuał biesiady, która dla Gruzina
jest smakiem życia. Gruzin ucztuje przy każdej okazji. Jego pociąg
do biesiady nie wynika z próżniactwa czy beztroski. Mało widziałem
narodów równie pracowitych jak oni. (...)Biesiada nie ma nic
wspólnego z wyżera, z ochlajem, z bibą. Tu się nie przychodzi,
żeby mieć przerwę w życiorysie, żeby się ugotować. Gruzin
gardzi pijaństwem, nie znosi picia na ilość. Stół jest tylko
pretekstem, smakowitym i winem zakrapianym, ale właśnie
pretekstem. Okazją, żeby uczcić życie. To, co się dzieje za
stołem, Gruzin śledzi z uwagą. To są dla niego ważne sprawy.
Jest tu obecny myślami - on uczestniczy. Każdy, kto siedzi za
stołem, ma swoją rolę, jest na równi z innymi kapłanem
ceremonii. Tę rolę trzeba odegrać najlepiej, ponieważ każda
wpadka jest kompromitacją. (...)Bo Gruzini wiedzą, że kultura
stołu, obrządek stołu, w Europie zarzucone i zapomniane, że
biesiada została odarta ze swoich treści, a toast zredukowany do
monosylab (no to cyk!) albo do grafomanii (chluśniem, bo uśniem!).
Bardzo to są niesmaczne dla Gruzina zwyczaje.
Rzeczywiście nasze „No to wypijmy”, albo „Chluśniem, bo uśniem” może wydawać się
nudne i mało oryginalne. Lecz moim subiektywnym zdaniem przeciętny
gruziński toast niczym specjalnym się nie wyróżnia. Co więcej
picie zawsze za to samo i właściwie w tej samej kolejności może
po pewnym czasie również stać się nużące. Tradycyjne toasty są
bardzo długie i powinny być popisem erudycji tamady- mistrza
ceremonii.
Najpierw
pójdą toasty obowiązkowe: za Gruzję, za przodków, za
rodzinę,(...) za Szotę Rustawelego, za Poranek Naszej Ojczyzny. A
potem będzie seria toastów wzajemnych - jeden wznosi toast za
drugiego. Toast mówi się kilka minut, można mówić pół
godziny.(...)Toast musi być poetycki, bo życiu trzeba dodawać
piękna. Dobrze jest powiedzieć o błękicie nieba, o zapachu róż,
o srebrnych wodach strumienia. Dobrze jest przyrównać wielkość
człowieka do wielkości góry Kazbek, a jego wolę i upór do jodły
wczepionej korzeniami w szczeliny skalne.
W
praktyce poza deklaracjami o wyjątkowości tychże formuł rzadko
kto jest dobrym tamadą i erudycją potrafi się wykazać.
Co do prędkości
upijania się...cóż...Gruzini nie uznają picia bez odpowiedniej
zagryzki. Ser, sałatka z pomidorów i ogórków, czy zwykły
chleb - cokolwiek, czym chata bogata będzie odpowiednim dopełnieniem
„uczty”. Podczas swojego 9-miesięcznego pobytu w tym kraju chyba
tylko raz słyszałam porządny, dłuższy toast. Reszta ograniczała
się przeważnie do kilku mało wyszukanych zdań i uporczywego
dolewania czaczy. Gdy padała prośba o to, by ten kieliszek był
ostatnim, odpowiedzią było przytakiwanie, a potem ni stąd ni zowąd
mój kieliszek cudownie napełniał się alkoholem.
Gdy próbowałam
się bronić i robić wyrzuty, że obiecano mi, ze to będzie już
ostatni, padało słowo - wytrych:
"Bóg":
- „Przecież Bóg lubi
Trójcę”.
- „Przecież nie odmówisz, za mnie nie
wypijesz?”
.Wybieg z postem też
nie zawsze pomagał:
- „Poszczę i nie mogę pić”.
- „To wspaniale, wypijmy za świętego X/ wypijmy za
Boga!”.
- „Mam chory żołądek/ wątrobę, etc. Lekarz mi
zabronił”
- „Czacza jest dobra na wszystko”
albo -”Ok, będziesz piła piwo”.
Jedynym sposobem, by nie wypić zbyt wiele, było delikatne moczenie
ust, bądź odstawienie kieliszka. Przez dłuższy czas dawałam się
namawiać i wlałam w siebie hektolitry czaczy, koniaku i kwaśnego
wina domowej roboty, które czasami podchodziło octem. (Niestety moi
gospodarze nie należeli do najlepszych producentów tego trunku, choć muszę przyznać- niektórzy robią całkiem niezłe winko, które
można kupić za 2,5 lari za litr). Gdy zorientowałam się, że
spośród wszystkich kobiet ja piję najwięcej i mojemu kieliszkowi
poświęca się zawsze najwięcej uwagi, zaczęłam się buntować.
Gdy respektowanie kultury stołu obróciło się przeciwko mnie, a
bycie asertywną nie pomogło, zaczęłam zagadywać wszystkich,
opóźniając proces picia, moczyłam delikatnie usta, przetrzymując
miarkę przez 2 - 3 toasty. Teraz gdy stałam się w pewnym stopniu
częścią gruzińskiej rodziny, moje życzenia są wysłuchiwane z
większą uwagą. - „Ilona, wypijesz?” - „Ok, ale tylko jeden, bo za godzinę mam lekcję” - I rzeczywiście na jednym z reguły się kończy.
Polska
wielu narodom kojarzy się z krajem płynącym alkoholem. Gruzini
raczej takich skojarzeń nie mają. Wielu uważa, że lubi nasz kraj,
choć mało kto potrafi powiedzieć za co. Niewielu ludzi orientuje
się w polskiej kulturze. Starsza generacja bywała tu „za sajuza”,
w armii, bądź w interesach. Gdy mówię im, że jestem z Polski, to
pytają z jakiego miasta.
Odpowiedź nie ma zbyt wielkiego sensu, bo
znają właściwie tylko Warszawę, czasami kojarzą też Kraków.
Czemu o tym piszę? Ano dlatego, że nie wszystkie nasze zwyczaje są
od siebie tak różne, jak niektórym się wydaje. Czytając
fragmenty książki J. Kitowicza m.in. o zwyczajach panujących przy pańskim
stole w XVIII wieku w Polsce, widzę parodię stołu gruzińskiego.
Pozwolę sobie zatem zacytować autora.
U niektórych panów
lokaje, hajducy (…) mieli rozkaz raz na zawsze podczas uczty
pilnować, kto nie wypił, aby mu dolano; na ten koniec służebni
domowi jedni się porozsadzali z flaszami dokoła stołu, drudzy z
tymi pod stół powłazili. Jeżeli nie wypijający
kielicha swego, broniąc się od dolewki sąsiada, wyniósł go w
górę albo za siebie uchylił, pachołek na to czatujący sprawnie
mu go dolał; jeżeli skrył go pod stół, to samo zrobił mu
siedzący pod stołem służka. I tak ów niedołężny pijak, który
nie mógł duszkiem wygarnąć kielicha, kręcił się jak wąż tam
i sam, w górę i na dół z kielichem, a wszędzie mu go dolewano,
aż póki do dna trunku przybywającego nie wymęczył (…).
Wspominany wcześniej
Kapuściński jest zdania, że porządek przy gruzińskim stole
sprawia, że Zagłoba nie wytrzymałby w Gruzji jednego dnia.
Hmmm...może był to typ niecierpliwy, ale znalazłby tu godnych
kompanów.
W Polsce, w odróżnieniu
od Gruzji, z kolei nigdy nie istniała kultura picia wina. Jednak
właściwie mieliśmy coś, co jeszcze zachowało się w szczątkowej
formie, a okres świetności przeżywało w latach 80-tych.
Myślę,
że jest to oryginał na skalę europejską, baa, światową nawet
:). W Polsce kwitła kultura picia jaboli- tanich win owocowych. Ileż
to piosenek powstało na temat tzw.„siarkofrutów”? Ile wierszy-
niektóre z nich były znane tylko na poziomie jednostkowym, inne
lokalnym, jeszcze inne zaś w kilku wariantach znane były
konsumentom w całym kraju, co można skategoryzować już jako
folklor słowny. Ciekawe jest to, że istniało ponad 2000 nazw win
owocowych na polskim rynku. Nawet w wikipedii znalazło się hasło,
opisujące ten „wytrawny trunek” :).
Tanie
wina produkowane są przez wiele różnych wytwórni w całej Polsce,
różnią się znacznie pod względem składu i smaku, jedynym w
zasadzie wyróżnikiem win tego typu jest ich niska cena. Słowo
"jabol" niemal nigdy nie pojawia się na etykietce, na
której zazwyczaj jest napisane "wino owocowe aromatyzowane
słodkie/półsłodkie" z odpowiednim przymiotnikiem.
Dawniej wino punków i
młodzieży od zawodówek zaczynając, na ogólniaku kończąc, a
także podstarzałych „żulików”, dzisiaj popijane rzadziej,
było tematem takich utworów jak „Jabol punk”, „Jabolowe
ofiary” KSU, „SO2” Zielonych Żabek, czy „Rzuć jakieś
drobne na wino” Brudnych dzieci Sida. Motyw jabola pojawiał się
też w filmach- choćby w scenie z „Seksmisji”, gdy główni
bohaterowie podczas ucieczki znajdują stary kalosz,a w nim butelkę
po „Winie” marki Ostrowin i stwierdzają „Nasi tu byli”.
Sięgając po przykłady z życia, swego czasu, choćby na Woodstocku
można było usłyszeć powtarzane jak mantra powiedzenie „Ja
wohl, ja wohl, ich liebie Agropol”. Przykłady można mnożyć,
a prawdziwą kopalnią wiedzy na ten temat jest ta strona.
Niniejszy
wpis jest jedynie podsumowaniem moich przemyśleń i ma na celu
zasygnalizować pewne różnice i podobieństwa, które
zaobserwowałam, w dwóch bliskich mi kulturach. Nie wyczerpuje on
natomiast tematu, który być może został już opisany w nieco
innym kontekście.
Dla głodnych wiedzy:
Kapuściński R., Zaproszenie do Gruzji [w:] Kirgiz schodzi z konia, Warszawa 1968 ( wyd. I)